sobota, 11 września 2010

książki vs filmy





Przeglądając repertuar kin prosto zauważyć, że większość propozycji stanowią adaptacje popularnych tytułów. Dlaczego? Cóz, zostawiając wszelkie złożone dywagacje, odpowiedź można streścić do konkluzji: jeśli rośnie zapotrzebowanie na interesujące tematy a reżyser nie ma pomysłu i jest gnębiony przez producentów: ‘daj nam hita!’, najprościej sięgnąć do literatury, ona zawsze dostarczy ciekawy pomysłów, nie mówiąc o skaczących słupkach oglądalności, jeśli książka jest np. kontrowersyjna. No dobrze, ale pójdźmy dalej. Reżyser wybrał coś z obowiązującego ‘kanonu’ książek sławnych, uznanych, kultowych albo zwyczajnie trendy(hi hi) i co? Teraz , to od niego zależy jak podejdzie do pierwowzoru pisanego. Czasami, sięganie po teksty literackie jest celowe i czynione z premedytacją. Twórca proponuje ich własne odczytanie, co raczej dziwnym nie jest, biorąc pod uwagę subiektywne spojrzenie na sens i przesłanie, poza tym w książce można przez kilkanaście stron analizować charakter, wpływ dawnych wydarzeń na daną postać, a wiadomo, że to co przejdzie na papierze, na ekranie napotka opór. Reżyser musi posługiwać się symbolami i aluzjami filmowymi, znajdować własne środki, by przekazać to, co z pewnych oczywistych względów nie może być przeniesione bezpośrednio. Jak to wygląda w praktyce? Postaram się w kolejnej notce prześledzić kto wychodzi z takich starć obronna ręką na jakimś konkretnym przykładzie. 

Szaleństwo. Wiadomo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz