piątek, 10 września 2010

tarnation




Trzy  lata po premierze Białych Wakacji to dla mnie nadchodził czas kanikuł. Kończył się kolejny rok w nielubianym liceum a ja grzebałam w internecie w poszukiwaniu napisów do obrazu Larsa von Triera. Przypadkiem natknęłam się na stronę Era Nowe Horyzonty. Krótka i pobieżna lektura „spisu treści” i postanowiłam: jadę do Cieszyna! Rok wcześniej byłam na festiwalu w Kazimierzu Dolnym, spodobała mi się atmosfera, wspólne przeżywanie filmów (niesamowite Bodysong!) i poczucie, ze uczestniczę w kinowym misterium, które jest znane nielicznym (a przynajmniej wtedy tak było). To właśnie w Cieszynie natknęłam się na film, który do tej pory, jakieś urywki, momenty i fragmenty wciąż chodzi po mojej głowie, mimo, że minęło prawie pięć lat. Dlaczego?
Może dlatego, że ten film nie razi sztucznością, nie jest ekshibicjonizmem (mimo wszystko!) głównego bohatera?  To dobrze przemyślana i opowiedziana historia, która nie wywołuje tanich, banalnych wzruszeń. Reżyser daje nam siebie(w końcu to dokument), ale bez zbędnej tkliwości, tak częstej w tego typu filmach. Odczytanie Tarnation odbywa się poprzez współodczuwanie i empatie, ale bez pokazywania scen, które mogłyby wywołać litość, wszystko dzieje sie w podświadomości widza. Wrażliwość to jedyne, czego nam trzeba. Jonathan Caouette rozlicza się ze swoją przeszłością a ja automatycznie przetrząsam swoje wspomnienia w poszukiwaniu tych wstydliwych momentów, które mogą(robią to?) rzutować na to, jaka teraz jestem. I chociaż wiem, że nie zdecydowałabym się na podobny eksperyment, rozumiem zamysł i potrzebę, która kierowała nim.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz